Test Wiedzy O Lekturze Syzyfowe Prace

"Syzyfowe Prace": Test, który testował... naszą cierpliwość?
Pamiętacie "Syzyfowe Prace"? No jasne, kto by zapomniał! Dla większości z nas to nie była sama lektura, to był prawdziwy...test wiedzy. Ale czy aby na pewno o wiedzę chodziło?
Powiem wam coś po cichu: mam wrażenie, że ten test, który wszyscy przechodziliśmy, testował przede wszystkim naszą umiejętność zapamiętywania szczegółów. Takich, które szczerze mówiąc, normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Kto pamięta imię psa Marcina Borowicza? No właśnie. Ja też nie. Ale za to pamiętam ból, jaki czułem, ucząc się tego na pamięć!
Kto to czytał naprawdę?
Bądźmy szczerzy. Ile osób naprawdę przeczytało całą książkę od deski do deski? Ja przyznaję się bez bicia: często ratowałam się streszczeniami i opracowaniami. Nie wstydzę się! Świat jest pełen rzeczy do zrobienia, a czas ograniczony. Czy przeczytanie streszczenia sprawiło, że jestem gorszym człowiekiem? Chyba nie.
To trochę jak z dietą. Wszyscy wiemy, co powinniśmy jeść, ale kto to robi idealnie? Podobnie jest z lekturami. Ważne, żeby zrozumieć ogólny przekaz, a niekoniecznie znać numer buta Marcina Borowicza. (Okay, nie wiem, czy on w ogóle nosił buty, ale rozumiecie o co chodzi.)
Symbole, metafory... koszmar!
A te wszystkie symbole i metafory? Serio? Czy autor naprawdę chciał, żebyśmy spędzali godziny na rozkładaniu każdego zdania na czynniki pierwsze? Czy może po prostu pisał tak, jak mu się podobało, a my dorabiamy do tego całą filozofię?
Moja niepopularna opinia: czasem to po prostu historia. Historia o młodych ludziach, którzy dorastają w trudnych czasach. I nie potrzebujemy do tego doktoratu z literaturoznawstwa, żeby to zrozumieć.
Czy ten test miał sens?
Zastanawiam się, jaki był cel tego testu wiedzy. Sprawdzenie, czy potrafimy wyrecytować fragment o klerykowskiej bójce? Czy może nauczenie nas, że warto czytać książki? Jeśli to drugie, to moim zdaniem metoda była... średnio skuteczna.
Bo umówmy się, wielu z nas po teście "Syzyfowych Prac" miało ochotę rzucić książki w kąt i nigdy więcej na nie nie spojrzeć. To chyba nie był zamierzony efekt, prawda?
Ale wiecie co? Mimo wszystko, dziękuję Ci, Stefanie Żeromski. Dzięki Twojej książce (i streszczeniom w internecie) przebrnęłam przez szkołę. I może, gdzieś tam w głębi duszy, coś z tej lektury jednak we mnie zostało. Nawet jeśli to tylko wspomnienie stresu związanego z testem.
A tak na marginesie, czy ktoś pamięta, o co dokładnie chodziło w tych syzyfowych pracach? Bo ja... muszę sobie odświeżyć.




