Napisz Kilka Zdań O Swoim Ulubionym Filmie

Przyznaję się bez bicia: uwielbiam "Waterworld". Tak, ten koszmarek z Kevinem Costnerem. Ten, na który wszyscy plują, że to najdroższy filmowy flop wszech czasów. No i co z tego?
Wiem, wiem. Historia jest głupia. Kostner ma skrzela i płetwy. Świat zalany wodą. Piraci jeżdżą na skuterach wodnych. Brzmi jak scenariusz napisany przez dziecko po przedawkowaniu soku. Ale... właśnie dlatego go lubię!
To taka guilty pleasure. Jak podjadanie czekolady o 3 w nocy, kiedy wiesz, że powinieneś spać. Albo słuchanie disco polo na full w korku. Trochę wstyd, ale kurczę, sprawia mi to frajdę.
Aktorstwo? Dajcie spokój!
Kostner gra swojego typowego stoika. Dennis Hopper jest przesadzony jak diabli, ale hej, przynajmniej się stara! Dziewczynka jest słodka, choć trochę irytująca. Cała reszta to tło, które biega i krzyczy "ARR!". Ale czy w filmie o apokalipsie spowodowanej przez wodę potrzebujemy Szekspira?
Okej, dialogi też nie powalają na kolana. Serio, niektóre kwestie brzmią jak tłumaczone Google Translatorem z suahili. Ale powiedzmy sobie szczerze: nikt nie ogląda "Waterworld" dla dialogów.
Oglądamy go dla tych absurdalnych scen akcji. Dla Kostnera skaczącego po wrakach statków. Dla wybuchów. Dla tego ogólnego chaosu. To taka filmowa wersja lunaparku – tandetna, głośna i totalnie odrealniona.
"Ale to jest takie złe!"
Tak, jest złe. I właśnie w tym tkwi jego urok. "Waterworld" to tak zwane "so bad it's good". To film, który bawi swoimi niedorzecznościami. To taki filmowy wypadek samochodowy, od którego nie możesz oderwać wzroku.
Pomyślcie o tym: film o zalanej Ziemi, gdzie główny bohater ma skrzela i pływa na skuterze wodnym. To jest tak absurdalne, że aż genialne. Jak ktoś mógł w ogóle wpaść na taki pomysł? I jeszcze wydać na to miliony dolarów!
A poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy: czy naprawdę mamy tak dużo filmów o postapokaliptycznych światach zalanych wodą? No właśnie. "Waterworld" jest jedyny w swoim rodzaju. Oryginalny. Wyjątkowy. Okej, może nie w pozytywnym sensie, ale jednak!
Może i moje gusta filmowe są dziwne. Może i mam słabość do filmów, które inni uważają za gnioty. Ale co poradzę? Po prostu lubię patrzeć, jak Kevin Costner pływa sobie po zalanej Ziemi i walczy z piratami. To takie...relaksujące. Wiem, brzmi to głupio.
Ale zanim mnie osądzicie, spróbujcie. Obejrzyjcie "Waterworld". Podejdźcie do niego z otwartym umysłem i poczuciem humoru. Może się okazać, że wam też się spodoba. Albo przynajmniej będziecie mieli o czym pogadać przy piwie i pośmiać się ze mną. W końcu, jak to mówią: de gustibus non est disputandum.
A jeśli nie, to przynajmniej wiecie, jaki film nigdy nie dostanie ode mnie 5 gwiazdek. No chyba, że nagle zacznie lewitować i nauczy się mówić po klingońsku. Wtedy wszystko jest możliwe.






