Egzamin ósmoklasisty Język Polski Nowa Era

Egzamin ósmoklasisty. Nowa Era. Język polski. Już same te słowa wywołują dreszczyk. Nie strachu, ale... no właśnie, czego? Wspomnień? Czy może lekkiego politowania?
Przyznaję bez bicia. Mam pewną teorię. Trochę... kontrowersyjną. Ale hej, odrobina szaleństwa nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Unpopular Opinion Alert!
Uważam, że egzamin ósmoklasisty z polskiego to taki trochę... konkurs recytatorski dla młodzieży, która musi udawać, że lubi interpretować wiersze.
Nie bijcie. Wiem, że to brzmi okropnie. Ale pomyślcie chwilę. Ile czasu spędzamy nad analizą **"Pana Tadeusza"**, szukając ukrytych symboli w każdej muchomorze na łące? Czy naprawdę wszyscy przyszli inżynierowie i lekarze muszą wiedzieć, co autor miał na myśli, pisząc o wschodzie słońca w Soplicowie?
A co z praktyką?
Mówię to jako osoba, która *faktycznie* lubi czytać. Ale czy naprawdę umiejętność rozbierania na czynniki pierwsze tekstu sprzed dwustu lat przekłada się na codzienne życie? Czy dzięki interpretacji "Dziadów" potrafimy lepiej napisać maila do szefa?
No właśnie. I tu dochodzimy do sedna. Mam wrażenie, że czasem zbyt duży nacisk kładziemy na znajomość kanonu lektur. A za mało na praktyczne umiejętności. Na przykład...
Poprawna pisownia. Interpunkcja. Sztuka argumentacji. Umiejętność streszczenia. Czytanie ze zrozumieniem (nie tylko wierszy wieszcza!).
To są rzeczy, które przydadzą się każdemu. Niezależnie od tego, czy będzie leczył ludzi, budował mosty, czy projektował aplikacje. A ile czasu im poświęcamy w porównaniu do godzin spędzonych nad analizą symboliki drzew w "Chłopach"?
No dobra, trochę przesadziłam.
Wiem, że lektury są ważne. Uczą historii, kultury, rozwijają wyobraźnię. Ale czy naprawdę muszą być traktowane jak klucz do zdania egzaminu? Czy nie można by znaleźć jakiegoś złotego środka? Połączyć przyjemne z pożytecznym? Może więcej dyskusji, projektów, pisania własnych tekstów?
Pamiętam, jak sama pisałam egzamin ósmoklasisty (wtedy jeszcze gimnazjalny!). Stres był ogromny. A potem... po egzaminie... zapomniałam połowę z tego, czego się nauczyłam. Bo szczerze mówiąc, nie było mi to do niczego potrzebne.
Teraz, z perspektywy czasu, myślę sobie, że to trochę szkoda. Bo język polski to piękny i bogaty język. I warto go uczyć w sposób, który zachęci do jego używania, a nie tylko do zapamiętywania cytatów.
Może **Nowa Era**, tworząc testy, mogłaby pomyśleć o tym, jak sprawić, żeby egzamin był mniej "konkursem recytatorskim", a bardziej okazją do pokazania, że młodzi ludzie potrafią myśleć, pisać i rozumieć świat?
To tylko takie moje przemyślenia. Ale kto wie? Może kiedyś doczekamy się egzaminu, który będzie nie tylko testem wiedzy, ale też świętem języka.




