Ania Z Zielonego Wzgórza Rozdział 6

Rozdział szósty w Ani z Zielonego Wzgórza? Ach, ten rozdział… Przyznam się szczerze, to nie jest mój ulubiony. Wiem, wiem, herezja! Ale zanim mnie zlinczujecie, pozwólcie mi się wytłumaczyć.
O co chodzi z tą ametystową broszką?
Sprawa jest prosta: broszka. Ta przeklęta broszka! Rozumiem, że Ania Shirley marzy o pięknych rzeczach. Kto nie marzy, prawda? Ale żeby aż tak się o nią upierać? Rozumiem też, że dla Maryli Cuthbert to pamiątka. Ale serio, czy aż tak ciężko byłoby jej po prostu wytłumaczyć?
Mam wrażenie, że cała ta sytuacja to jeden wielki, nieporozumienie napędzane dramatyzmem Ani i brakiem umiejętności komunikacji Maryli. Serio, dziewczyny, trochę mniej teatru, a trochę więcej rozmowy! Świat byłby prostszy.
Oczywiście, rozumiem, że Ania jest sierotą i że pragnie posiadać coś pięknego i swojego. Ale z drugiej strony, czy naprawdę warto ryzykować cały swój pobyt na Zielonym Wzgórzu dla kawałka szkła? Może i ładnego, ale jednak tylko szkła?
Moja teoria spiskowa o broszce
A co, jeśli powiem Wam, że mam teorię spiskową? Co jeśli ta broszka wcale nie była taka ważna dla Maryli? Co jeśli to był tylko test? Test na to, czy Ania jest uczciwa i czy można jej zaufać?
Wiem, brzmi to trochę szalenie, ale pomyślcie o tym! Maryla to kobieta praktyczna i twardo stąpająca po ziemi. Może po prostu chciała sprawdzić, jak Ania zareaguje na pokusę?
"Pamiętaj, że zawsze musisz mówić prawdę!" - To zdanie Maryli w kontekście całej sytuacji z broszką brzmi trochę jak groźba, a trochę jak ostrzeżenie.
I ten nieszczęsny napój…
Dobra, zostawmy broszkę w spokoju (na razie!). Kolejna sprawa: ten nieszczęsny napój. Czy tylko ja uważam, że to jest trochę… przesadzone? Rozumiem, Ania chciała pomóc Dianie Barry. Rozumiem, że się pomyliła. Ale żeby od razu popaść w taką histerię?
Dla mnie ta scena jest trochę zabawna. Wyobrażam sobie Anię, całą spoconą i nerwową, wlewającą "sok malinowy" (spoiler: to nie sok malinowy!) w Dianę. Scena jak z komedii pomyłek!
Oczywiście, konsekwencje są poważne. Rodzice Diany są wściekli i zabraniają dziewczynkom się spotykać. Ale czy naprawdę musiało dojść do takiego dramatu? Może gdyby Ania była trochę bardziej ostrożna… No cóż, Ania to Ania.
Podsumowując…
Rozdział szósty to dla mnie taki rollercoaster emocji. Z jednej strony współczuję Ani, z drugiej irytuje mnie jej dramatyzm. Z jednej strony rozumiem Marylę, z drugiej uważam, że mogłaby być bardziej wyrozumiała.
Może to dlatego, że sama czasem zachowuję się jak Ania (dramat queen alert!), a czasem jak Maryla (zamknij się w sobie i nikomu nic nie mów!). Tak czy inaczej, Ania z Zielonego Wzgórza to wspaniała książka i choć rozdział szósty nie jest moim ulubionym, to nadal go doceniam. Nawet jeśli trochę mnie irytuje.
I żeby nie było: kocham Anię Shirley. Po prostu czasem mam ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć: "Dziewczyno, ogarnij się!". Ale jednocześnie wiem, że bez tego dramatyzmu nie byłaby sobą. I za to ją właśnie kochamy, prawda?




.jpg)
