Akademia Pana Kleksa Konspekt Lekcji

Kto z nas nie pamięta Akademii Pana Kleksa? Kolorowe piegi, sen o siedmiu szklankach i... lekcje! Ale czy ktoś się kiedyś zastanawiał, jak wyglądał prawdziwy konspekt takiej lekcji?
Scenariusz, którego nikt nie widział?
Wyobraźmy sobie Pana Kleksa, siadającego wieczorem nad stertą pergaminów. "Dobra, jutro muszę nauczyć Adasia Niezgódkę latania. Hm... jaki cel operacyjny? Uniesienie się na wysokość metra? A może od razu trzymetrówki?". Brzmi absurdalnie? Pewnie tak! Ale... no właśnie, czy na pewno?
Cel: Rozbudzić wyobraźnię. Metoda: Szaleństwo!
Moja (być może kontrowersyjna) opinia jest taka: konspekt lekcji Pana Kleksa to był totalny chaos. Kontrolowany chaos, rzecz jasna. Tam nie było rubryk, punktów i podpunktów. Tam była... iskra! Wyobraźnia! I odrobina magicznego proszku.
"Przygotowanie do lekcji: Śmiech, bańki mydlane, szczypta piegów". Taki punkt widzę w jego konspekcie.
Pomyślmy: nauka geografii? Rzut oka na globus to nuda! A może lepiej podróż balonem do krainy baśni? Historia? Znów daty i nazwiska? Ble! A może wizyta u króla Maciusia Pierwszego? Fizyka? Spadające jabłka? Nuda! A może samodzielne konstruowanie latających maszyn z guzików i sznurka?
Niezbędnik Kleksa: improwizacja!
Prawda jest taka, że Pan Kleks był mistrzem improwizacji. Miał w głowie pewien ogólny plan, ale reszta to była reakcja na to, co się dzieje w klasie. Ktoś ziewa? Szybka zmiana tematu! Ktoś się nudzi? Wprowadzenie elementu magii! Ktoś rozrabia? ...No dobrze, tu pewnie wkraczał Mateusz, ale i tak w sposób kreatywny.
Zresztą, spójrzmy prawdzie w oczy. Który nauczyciel z powołaniem nie improwizuje? Myślę, że każdy z nas (w tajemnicy przed kuratorium) od czasu do czasu odbiega od sztywnego planu, żeby dotrzeć do swoich uczniów. Tylko Kleks robił to na skalę spektakularną!
Czy współczesna szkoła to zrozumie?
Niestety, obawiam się, że gdyby Pan Kleks pokazał swój konspekt współczesnemu dyrektorowi... skończyłoby się na naganie. Za brak celów operacyjnych. Za brak mierzalnych efektów. Za brak... wszystkiego, co w szkole "być powinno".
A szkoda. Bo czasem, żeby nauczyć czegoś naprawdę ważnego, trzeba zrezygnować z perfekcyjnego planu i po prostu... zaufać swoim uczniom. I swoim piegom. A może zamiast sztywnych konspektów, powinniśmy uczyć się od Kleksa? Może wystarczy trochę fantazji i szczypta magii? Może wtedy szkoła przestałaby być koszmarem, a stała się... Akademią?
Dobra, kończę, bo zaraz ktoś powie, że bujam w obłokach. Ale zanim to zrobi, niech sobie zada jedno pytanie: czy naprawdę chcemy, żeby szkoła była miejscem, gdzie wszystko jest zaplanowane od A do Z? Czy nie lepiej dać trochę przestrzeni na wyobraźnię? Na spontaniczność? Na... kleksy?







