W dzisiejszym świecie tłumacze coraz częściej dodają sobie drugą specjalizację językową. Ja zawsze wyznawałem raczej szkołę całkowitego, obsesyjnego pochłonięcia jednym językiem, ale pod czterdziestkę zaczynam myśleć, że frajda jest większa, kiedy się zna kilka języków. Stąd dzisiaj na blogu nowe wyzwanie językowe – ale najpierw kilka słów wprowadzenia.
Kiedyś studiowałem przez rok Jewish Studies na studiach podyplomowych w Wielkiej Brytanii. Miałem nauczycielkę jidysz, Miriam, która urodziła się w Polsce, z mamy Polki i ojca Wietnamczyka. Potem rodzina wyjechała do Niemiec, więc Miriam rozmawiała po polsku z mamą, a po niemiecku z całą resztą. Następnie odkryła, że rodzina jej mamy ma żydowskie korzenie, więc nauczyła się jidysz oraz pojechała do Izraela, gdzie przekonała się, że tam właśnie czuje się najlepiej. Nauczyła się współczesnego hebrajskiego, a tymczasem przyjechała do Oksfordu uczyć jidysz. Na lekcji rozmawialiśmy w jidysz, a poza lekcjami Miriam ze mną po rozmawiała polsku, z innymi po angielsku lub hebrajsku, i co dwa tygodnie jeździła pociągiem do Francji, gdzie mieszkał jej chłopak, który robił doktorat w Strasbourgu (chłopak urodził się w Argentynie, więc mówił po hiszpańsku, francusku i angielsku, ale jego pierwszym językiem był jidysz). Nie wiem, czy Miriam przy okazji nauczyła się w ekspresie Eurostar francuskiego albo hiszpańskiego, ale bym się nie zdziwił. Dzisiaj rodzina mieszka w Jerozolimie i powinna być honorowym patronem Europejskiego Dnia Języków.
Nigdy nie będę Miriam, ale koniec z językowym gettem. Niemieckiego nauczyłem się już przyzwoicie (jeśli ktoś nie zna tej opowieści, tu jest cała historia – cios – za – ciosem) i regularnie słucham sobie podcastów po niemiecku, więc pora na nowe wyzwanie: język włoski.
Jednak o ile nauka niemieckiego do poziomu firsta w parę miesięcy była czystym wariactwem i jazdą bez trzymanki, bo miała ilustrować, że Impossible Is Nothing, tak teraz nauka włoskiego będzie ilustrować inną prawdę: nie ma to jak zawziętość. Tym razem nauczę się nowego języka siłą spokoju.
Stąd nasze:
WYZWANIE ŚLIMAKA
Ślimaki są symbolem ruchu Slow Food oraz, przynajmniej dla mnie, wzorem konsekwencji: niby ich sprint ma prędkość 0,1 km/godz., ale jednak zawsze jakoś znajdą drogę do krzaczków poziomek nawet z najdalszego zakątka ogrodu.
Wyzwanie: nauczyć się włoskiego do poziomu, w którym na wakacjach będę mógł sobie radzić z zakupami, rozmowami z facetem w sklepie z winami, wizytami w kawiarniach, restauracjach, czytaniem gazet, codziennymi uprzejmościami itd. LIKE A BOSS, nie musząc ani razu użyć angielskiego.
Warunki: przez najbliższe miesiące aż do urlopu będę się uczył włoskiego nie więcej niż piętnaście minut – pół godziny dziennie (ew. mogę dłużej słuchać włoskich podcastów, np. w podróży), nie mniej niż trzy razy w tygodniu. Do wakacji ani tygodnia bez porcji włoszczyzny.
(Do tego raz w tygodniu niemiecki – podobnie jak pies, a language is for life, not just for Christmas.)
Mój włoski punkt wyjścia:
-
Gramatyka: słyszałem, że jest łatwa.
-
Rozmowa: kiedy mówię, macham rękami – zawsze to jakiś początek.
-
Słownictwo: aktywnie znam trzy słowa na krzyż w stylu per favore (“proszę”), buon giorno (“dzień dobry”), vada a bordo, cazzo (to akurat zna każdy, kto mieszka w Internetach) czy posso avere cinque grammi di eroina purissima per favore (“poproszę jeszcze jedno piwo” – ktoś mnie nauczył na imprezie, na pewno kiedyś się przyda) – ale oczywiście wiele słów włoskich to łacina, więc biernie rozumie się sporo.
-
Rozumienie ze słuchu: na szczęście Włosi wymawiają wszystko z taką emFAAAAAAAzą, że powinno być dobrze.
Jak zwykle zachęcam do wspólnej pracy – na pewno jest język, którego od zawsze pragniesz się nauczyć – uczmy się razem! W jakim języku wymieciesz na najbliższych wakacjach? Możesz go wpisać w komentarzu na facebooku (do czegoś musimy tę stronę wykorzystać).
A jeśli znasz włoski albo się go uczysz i możesz mi polecić dobre podcasty, książki, gramatyki etc. – też wpisz je w komentarzu na stronie facebookowej bloga albo, jeśli masz wiele cierpliwości do WordPressa, tutaj na blogu – będę wdzięczny za wskazówki.
(c) Piotr Szymczak 2013; źródło obrazka: samot / 123rf.com.
Mam jakieś dziwne przeczucie, że gdybym powiedział komuś we Włoszech “posso aver cinque grammi di eroina purissima per favore” to “piwa”, które bym dostał, nigdy bym nie zapomniał 😉
Powodzenia!
Mateusz
Wspaniały post! Trzymam kciuki i zabieram się za mój porzucony francuski!
No cóż, zakładam, że taki miał być dżołk, Mateusz 🙂
No przecież wiem, stąd cudzysłów tu i ówdzie 😉
Super pomysł! i naprawdę się da! Ja sama w 3 miesiące nauczyłam się hiszpańskiego i zrobiłam certyfikat na poziomie B1 – wystarczyło mniej więcej 2h nauki dziennie. 🙂 Oczywiście teraz muszę wszystko powtarzać, bo tak na wariata dużo rzeczy ulatuje.. Ale stałe powtarzanie, chociaż po trochu, naprawdę pomaga. 🙂 Trzymam kciuki za Pana 🙂 Ja sama chyba wezmę się za porzucony po liceum niemiecki 😉
Czy zna Pan jakiś język romański już?:p Bo jeśli zna Pan np francuski to wtedy to już nie będą tak zupełnie początki i rzuciłabym Panu wyzwanie na języki azjatyckie ? ;p A tak z ciekawości, dlaczego nie hiszpański?:P Słyszałam , że jest jeszcze prostszy:P
Często jeździmy z rodziną do Włoch na wakacje, a w Hiszpanii byłem tylko raz, i to nie w “prawdziwej”, tylko w Katalonii 🙂
Czemu nauka niemieckiego była taka trudna po wcześniejszym uczeniu się jidysz?
Częściowo dlatego, że gramatyka jidysz jest uproszczona, a częściowo dlatego, że cisnęły mi się potem po niemiecku na usta hebrajskie wyrazy w stylu a sakh zamiast viel czy mishpokhe zamiast die Familie
Bravo! Ja też zdecydowałem się na włoski, niejako do kompletu, ale ponieważ nie za bardzo wierzę we własne samozaparcie, to wybrałem regularny kurs w szkole. Bardzo mi się podoba. A do lektury polecam L’Espresso – łatwym językiem napisane i już po kilku lekcjach można zrozumieć co autor chciał przekazać. Daje się znaleźć w Empiku.
Dzięki! Trzymam kciuki!
Polecam Il Filo. Zrobiłam mamie prezent jednej lekcji gotowania, cała prowadzona po włosku. Uczą włoskiego użytkowego a nie książkowego http://ilfilo.pl/
O, fajne, jak się przedrę przez cąły kurs Duolingo, zabiorę się za Il Filo.
“Rozmowy z facetem w sklepie z winami” a następny wpis o gender… Zabawny kontrast. Un caro saluto!
Moje dotychczasowe rozmowy z tymi Włochami w sklepach były niestety jeszcze zabawniejsze… Choć tak naprawdę powienienem rozmawiać z Tobą, Wojtku, przed wyjazdem 🙂
Dla niezorientowanych – http://winicjatywa.pl/autorzy/wojciech-bonkowski/