Jeśli nie stresuje cię tłumaczenie ustne na żywo (ani inne wystąpienia publiczne, np. prezentacje), nie musisz czytać tego wpisu – jest dla pozostałych 99% osób.
Stres przed publicznym wystąpieniem ma niewiele wspólnego z tłumaczeniem jako takim. Stresuje nas raczej widok patrzących na nas ludzi i obawa, co sobie pomyślą, kiedy nasze tłumaczenie zmieni się w grzyb nuklearny. Dlatego na tremę radzi się poćwiczyć mięśnie (podobno wyzwala to endorfiny i w tej sposób zwalcza stres) albo wyobrazić sobie, że wszyscy w sali są na golasa (podobno sprawia to, że ludzie stają się mniej onieśmielający – no nie wiem).
Są to oczywiście rady idiotyczne: albo niepraktyczne (“Przepraszam, czy mogłaby się pani trochę odsunąć? Zrobię paręnaście pompek i możemy zaczynać”), albo oparte na mentalnym poniżaniu innych (“Spokojnie, oni są gorsi ode mnie”). Do spokoju prowadzi prostsza droga: świadomość, że w publicznych wystąpieniach nie chodzi o ciebie. Nie chodzi o twoją klasę. Nie chodzi o twoją kasę. Chodzi o to, że dzieje się coś ważnego dla innych i bierzesz w tym udział. Po prostu zadaj sobie pytanie: Jak mogę im pomóc?
Takie pytanie nikogo nie poniża, za to stawia cię w aktywnej roli: odwraca uwagę od kwestii ambicjonalnych, każe się skupić na czymś pozytywnym. Zdziwisz się, jak to pomaga na nerwy. A jeśli jeszcze tli się w tobie resztka stresu, powtarzaj trzy mantry:
1. To dla mnie nie pierwszyzna
Tłumaczenie jest czynnością rutynową. Robisz to po raz kolejny – raz idzie lepiej, raz gorzej, nie róbmy z tego dramy. Jesteś jak rzemieślnik z torbą narzędzi, nie jak Luke Skywalker atakujący Gwiazdę Śmierci.
2. Wszyscy chcą, żeby mi dobrze poszło
Jeśli myślisz, że ludzie tylko czyhają na twoje potknięcie, wyluzuj się: oni ci kibicują. Ludzie mają neurony lustrzane, dzięki czemu źle odbierają cudzy dyskomfort, a lubią uczestniczyć w czymś pozytywnym. Nie popadaj w paranoję – oni cię nie nienawidzą, po prostu mają skupiony wyraz twarzy.
3. Jeśli mi się nie uda, to co z tego
No dobrze, może wyjdzie klapa. Może klienci będą ustalać średnią ważoną liczby akcji zwykłych dla potrzeb wyliczenia rozwodnionego zysku na akcję albo jakieś podobne zawiłe zagadnienie, a ty doznasz zaćmienia umysłu i zapomnisz, jak się mówi średnia i w ogóle jak się nazywasz. Oczywiście to przykra sprawa: klient ma problem, ty masz problem, agencja ma problem – ale koniec końców, co z tego? Nie tłumaczysz negocjacji pokojowych na Bliskim Wschodzie. Ktoś od klienta się zniecierpliwi i przetłumaczy zdanie za ciebie. Jeśli coś naprawdę nie pójdzie, klient odmówi zapłaty i więcej cię nie zatrudni. Ale co z tego. I tak wolisz się tam więcej nie pokazywać.
(c) Piotr Szymczak 2012; źródło obrazka: logos / 123rf.com. Algorytm oceniający mglistość tekstów uznał, że wpis ma współczynnik “FOG 9-10: język zalecany w komunikacji publicznej (standard plain language)”. Tak się teraz czuję.
Mam jeszcze jedną radę po tłumaczeniu na żywo koncertu o skandynawskiej folkowej muzyce barokowej o której nie mam zielonego pojęcia i o którym dowiedziałam się za późno żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Byłam przerażona ale zmusiłam się do uśmiechania – i pomogło. Od samego wykorzystania mięśni twarzy do uśmiechu wydzielają się endorfiny (mózg sam siebie przekonuje ż skoro twarz się uśmiecha, to nie jest tak źle). Do tego na uśmiech odpowiada się uśmiechem i ludzie na widowni kameralnej sali też się do mnie uśmiechali – a to znaczyło że nie mieli już kamiennego wyrazu twarzy i nie mogłam sama siebie przekonywać że mnie nienawidzą.
Dobra rada, a co ciekawe, wcale nie tak łatwo pamiętać o uśmiechu i ogólnym wyluzowaniu. To samo dotyczy prowadzenia prezentacji, uczenia, wystąpień na konferencji itd.
Beside , “How much can you possibly know about yourself if you’ve never been in a fight?” -Brad Pitt ‘Fight Club’ 1999