We wpisie o znajdowaniu klientów z polecenia pisałem, że “klient często nawet nie wie i nie jest w stanie ocenić, czy twoje tłumaczenie jest genialne, poprawne, czy może takie sobie”. Niestety, to samo dotyczy krytyki – z tą różnicą, że o ile laik nie rwie się do chwalenia czegoś, czego nie rozumie, to już do krytyki – czemu nie. Dlatego co pewien czas spotkasz się z krytyką swojego przekładu, która nie musi – ale może – być słuszna.
Czasem trudno ocenić, czy krytyka jest słuszna. Tłumaczenia są jak dzieci: własne zawsze wydają się najpiękniejsze. Czasami krytyk trafia kulą w płot – na przykład stawiasz sobie za cel maksymalnie wierne zachowanie treści jakiegoś kluczowego zapisu, a spotykasz się z zarzutem, że zdanie się ciężko czyta i zawiera wtrącenia oryginalnych sformułowań w nawiasach (albo odwrotnie – tłumacząc skomplikowany tekst, rozpaczliwie walczysz w tłumaczeniu o przejrzystość, a spotykasz się z zarzutem, że pozwalasz sobie na uproszczenia).
Ale czasami krytyka jest celna, dlatego nie da się tu nie napisać kilku poczciwych oczywistości:
-
Nie przejmuj się za bardzo – błędy popełnia każdy i w życiu spotka cię krytyka. Większym problemem niż to, że ktoś cię skrytykował, byłoby to, że nikt o tobie nie słyszał i niczego ci nie zlecił.
-
Zachowuj spokój: nie pozwalaj sobie na kąśliwość, nawet jeśli krytyk plecie bzdury. Zapewnij, że dołożyłaś wszelkich starań, przeproś za kłopot, uspokój klienta, że jest dobrze, jeśli masz pewość, że jest dobrze. Twoja duma cierpi, ale pamiętaj – jeśli to jeden klient, najwyżej stracisz klienta. Jeśli to zlecenie z agencji, możesz być pewna, że pracownik agencji nie z takimi klientami musiał sobie radzić i nie takie rzeczy widział.
-
Przemyśl krytykę. Może się czegoś nauczysz? Może krytyk ma rację, bo wsadziłaś palce między drzwi, niepotrzebnie łapiąc się za tematykę, na której się nie znasz?
Najbardziej wartościowa krytyka płynie z działów zapewnienia jakości agencji, z którymi współpracujesz. Dobre agencje utrzymują redaktorów i korektorów, którzy dbają o jakość tłumaczeń. Jeśli otrzymujesz ocenę od nich – przyjrzyj się jej naprawdę uważnie.
Jeśli krytyka jest uzasadniona, agencje i klienci mogą zażądać poprawienia tekstu (święte ich prawo) albo, jeśli nasza praca nie rokuje widoków na poprawę, odmówić zapłaty. Wtedy cóż, życiowa lekcja. Trzeba się doskonalić i żyje się dalej.
A jeśli spotykasz się z niesprawiedliwą krytyką? Cóż, może być gorzej – bywa tak, że brak krytyki jest chyba nawet gorszy od krytyki…
Pamiętam, jak przed laty ukazała się po polsku powieść Mason & Dixon Thomasa Pynchona: arcydzieło trudnego pisarza, długa na niemal osiemset stron postmodernistyczna orgia narracyjna o gęstej strukturze, pisana rozbuchanym, archaizowanym stylem. Nie czytałem jej ani po angielsku, ani po polsku, ale skoro robi mi się słabo na myśl o jej czytaniu, wolę nie myśleć, jak się ją tłumaczyło. Dlatego widząc, że ukazał się polski przekład Joanny Urban, z ciekawością zajrzałem do komentarzy pod recenzją – co powiedzą czytelnicy? Jak docenią katorżniczą pracę tłumaczki?
Komentarze nt. tłumaczenia były trzy:
Re: Pomnik postmodernizmu
carroty 23.11.05, 14:14
Uwielbiam Pynchona, choc moze on w ogole nie istnieje;)… Czytam zazwyczaj w oryginale, bo tlumaczenia tak wiele ‘zabijaja’ w ksiazkach – tymbardziej w tak zwanych ‘postmodernistycznych’ 😉 Choc nawet ciekawa jestem jak pani Urbanska sobie poradzila. Pynchon jest geniuszem formy!
Re: Pomnik postmodernizmu
carroty 23.11.05, 14:19
Przepraszam – pani Urban.
Re: Pomnik postmodernizmu
Gość: kuku 05.03.06, 01:05
Poradziła sobie dobrze jak na taki materiał (widziałem oryginał, po dwóch stronach wymiękłem…). Atoli mało swobodnym językiem to napisane, no i trochę denerwuje nadużywanie słowa “atoli”….
(c) Piotr Szymczak 2013.
Temat ciekawy, aktualny szczególnie ze względu na kiepską sytuację korekty w naszej branży i głupie zwyczaje niepotrzebnie kreowane przez normy ISO, tj. komodytyzację tłumaczenia (jeśli nie samych tłumaczy) i przerost roli niewykwalifikowanego klienta w tzw. procesie tłumaczenia. Podobają mi się przebijające z artykułu optymizm i bezkonfliktowość, a także zwrócenie uwagi na subiektywność tłumaczenia i ocen (następny temat warto omówienia to subiektywność korekt).
W jednym miejscu jestem jednak zmuszony nie zgodzić się: nie należy przyznawać się do niepopełnionego błędu ani zań przepraszać. Jeżeli w takich sytuacjach będziemy przepraszać i ogólnie rzecz biorąc przyjmować krytykę, to będziemy utrwalać stan, w którym ktokolwiek z FCE, pierwszym DELF-em, czy też innym certyfikatem w granicach A2-B2 może występować jako ekspert oceniający jakość profesjonalnego tłumaczenia, co jest niedorzecznością – podczas gdy jeszcze niedawno podkreślano, że takiej kompetencji nie ma z automatu native speaker. Z tym trzeba aktywnie walczyć, odwołując się także do świadomości biznesowej i prawnej rozmówców, bowiem składanie lekkomyślnych reklamacji w sposób niekompetentny to marnowanie cudzego czasu i wyrządzanie szkód. Szczególnie w obrocie profesjonalnym jest to naprawdę nie na miejscu.
przeczytalam na szybko I uswiadomilam sobie ze chyba w zyciu nie spelnie sie zawodowo- nie mowie tu o tym zeby byc tlumaczem ale skoro juz zdecydowalam sie na anglistyke to moglabym w to brnac dalej- mam jakies ambicje zawodowe ale jednoczesnie okazauje sie ze malo robilam, poszlam pozniej na licencjata I na tym sie skonczylo, zdalam bo zdalam bez zadnych wyronien, wrecz zeby zdac, zasanawiam sie jak wydobyc z siebie z glebi- jezeli tam cos jest, ten potencjal I zapal do nauki, nie chce pracowac byle jako kto, ale jednoczesnie nie robie nic w tym kierunku zeby to zmienic, strasznie mnie to przygnebilo.
Krytyka jest potrzebna. Tak samo należy przyznać, iż błędy mają prawo się zdarzyć bo to rzecz ludzka :). Według mnie kwestią zasadniczą jest wymiar tego błędu. Dlatego czasem nie rozumiem dlaczego pojawiają się tak proste uchybienia. O takim przykładzie piszemy w tym artykule: http://polishenglish4u.blogspot.com/2014/09/bedy-w-tumaczeniach-z-i-na-angielski.html