Kiedy ten post ukaże się na blogu, będę na miękkich nogach wchodził do budynku Goethe-Institut w Krakowie (bowiem). Tymczasem zamieszczam gościnny wpis Mateusza Majewskiego, studenta, którego miałem przyjemność uczyć w ubiegłym semestrze i który zgodził się napisać kilka słów o swoich pierwszych krokach w zawodzie tłumacza.
Panie Mateuszu, serdecznie gratuluję dotychczasowych sukcesów i trzymam kciuki za kolejne (które są tylko kwestią czasu, bo rzadko spotyka się równie energiczne, pracowite i kontaktowe osoby jak Pan).
Przy okazji: na zajęciach oprócz typowych dydaktycznych tłumaczeń do szuflady staram się wykorzystywać teksty prawdziwe, które mogą się komuś przydać – w tym roku częścią zaliczenia było tłumaczenie haseł z Wikipedii. Tutaj mamy jedno, a tutaj drugie hasło przetłumaczone przez pana Majewskiego na zaliczenie.
Mateusz Majewski, student i zawodowy tłumacz
Zasada: „Ma być jakość, a nie jakoś”
Studiuję na III roku anglistyki na UW. Pochodzę z małej wioski Olszamy między Grójcem a Białobrzegami. Interesuje mnie mitologia celtycka oraz różnice kulturowe, akcentowe i językowe krajów anglojęzycznych. Za cel stawiam sobie zostać do trzydziestego roku życia tłumaczem przysięgłym języka angielskiego i włoskiego.
Na studiach idzie mi dobrze. Moja “średnia” średnia ocen z trzech lat to ok. 4.5. Studia sporo mi dały, choć nie nauczyły mnie tłumaczenia – studia zapewniają pewne podstawy, a reszta to efekt zaciętej i systematycznej pracy nad językiem i prawdziwymi tekstami. Na pewno chcę zostać magistrem (bez tego nie da się zresztą podejść do egzaminu na tłumacza przysięgłego), kiedyś być może pomyślę o doktoracie.
O tym, że zostanę tłumaczem, postanowiłem niecałe 3 lata temu. Pracuję nad osiągnięciem tego celu nieprzerwanie, nawet na chwilę nie tracąc motywacji. Codziennie poświęcam średnio 3 godziny na naukę języka (w różnorodny sposób), a od roku prawie codziennie ok. godziny na język włoski (kiedyś grałem w piłkę, więc lubię włoską kulturę, kuchnię i Juventus Turyn).
W wakacje 2012 r. postanowiłem się zawziąć i zacząć tłumaczyć zawodowo. W październiku rozesłałem CV do kilku biur tłumaczeniowych, z których odpowiedziało jedno. Na spotkaniu dowiedziałem się, że każde zgłoszenie traktują poważnie i przynajmniej odpisują, bo sami byli kiedyś studentami i wiedzą, co to znaczy być ignorowanym.
Rozpocząłem miesięczne praktyki. Każdą szansę starałem się wykorzystać jak najlepiej, żeby wiedzieli, że mogą mi powierzyć tłumaczenie i nie martwić się o jego jakość. Wyciągałem wnioski z krytycznych uwag, jeżeli z czymś się nie zgadzałem, to chodziłem, wyjaśniałem, konsultowałem, czytałem itd. Chciałem, żeby mnie zauważono i zapamiętano, dlatego dogadywałem się z pracownikami, dopominałem się (uprzejmie i niezbyt namolnie – przynajmniej mam taką nadzieję!) o tłumaczenia. Z czasem zauważyłem, że jako jedyny z wielu praktykantów dostaje dużo tłumaczeń. Inni zajmowali się głównie pracą biurową, papierową czy ogólnie pracą w terenie.
Zdawałem sobie sprawę, że muszę wykazać się inicjatywą, żeby wykorzystać swoją szansę. Zapytałem szefa czy poszukują kogoś na stałe. Na początku nawet nie myślałem o tłumaczeniu, sądziłem, że na razie będę raczej od prac biurowych. W ciągu tygodnia dostałem odpowiedź, żebym się zjawił i pomógł w skompilowaniu napisów do krótkometrażowego filmu dokumentalnego pro publico bono. Zająłem się i kwestiami językowymi, i technicznymi, szef był zadowolony. W drugim tygodniu dostałem dwa próbne teksty, przyłożyłem się do nich, kilka kwestii terminologicznych konsultowałem z wykładowcą.
W ostatnim tygodniu listopada 2012 roku dostałem propozycję pracy jako tłumacz! 🙂 Jeszcze kilka miesięcy temu byłem praktykantem, teraz jestem tłumaczem i opiekunem praktykantów. Nie osiadłem na laurach – pracuję jeszcze bardziej wytrwale i dążę do wyrobienia sobie dobrej marki…
Pozdrawiam wszystkich tłumaczy!
(c) Piotr Szymczak 2013
(c) Mateusz Majewski 2013
Leave a Reply