W kole przekładu literackiego na warszawskiej anglistyce zorganizowałem konkurs, żeby wyłonić dziewiątkę tłumaczy pracujących nad przekładem opowiadań Oscara Wilde’a.
Konkurs polegał na przełożeniu krótkiego fragmentu opowiadania “The Happy Prince“. Fragment ma dwoje bohaterów: jaskółkę (Swallow) i trzcinę (Reed); jaskółka od pierwszego wejrzenia zakochuje się w smukłej trzcinie, która z gracją dyga w podmuchach wiatru. My zaś na pierwszy rzut oka widzimy problem dla tłumacza, polegający na różnicach w rodzaju gramatycznym pomiędzy angielskim i polskim.
W angielszczyźnie rodzaj gramatyczny jest szczątkowy. Są rzeczowniki, które tradycyjnie przyjmują albo przyjmowały kiedyś rodzaj gramatyczny, jednak jest ich mało i jak na złość nieraz przyjmują rodzaje inne niż w języku polskim; statki (oraz kraje) niekiedy określa się zaimkami rodzaju żeńskiego (choć dzisiaj brzmi to już staroświecko), śmierć raczej przyjmuje rodzaj męski (stąd gramatyczny problem tłumacza Terry’ego Pratchetta z postacią Śmierci, która jest w książce facetem), księżyc z kolei ma rodzaj raczej żeński (stąd postać Luny z Niedźwiedzia w dużym niebieskim domu).
Czasami problem jest dokuczliwy, bo rodzaj gramatyczny w polszczyźnie uwidacznia się w formie czasownika w czasie przeszłym (np. “I went” można tłumaczyć jako “Poszedłem” albo “Poszłam”). Kiedy chcemy tłumaczyć angielskie książki w sposób genderowo neutralny, mamy problem. Dawny zwyczaj, żeby pisać po polsku tak, jakby czytali wyłącznie mężczyźni (“Jak na pewno zauważyłeś w ostatnim rozdziale…”) jest idiotyczny z tylu powodów, że szkoda o tym pisać. Jednak jeśli będziemy demonstracyjnie tłumaczyć każde zdanie tak, jakbyśmy mówili do kobiety (“Jak na pewno zauważyłaś…”), sugeruje to, że książka jest przeznaczona wyłącznie dla kobiet – też źle.
(Nawias prywatny: Ja używam w książkach na zmianę form męskich i żeńskich, dbając przy tym, żeby męskie jak najczęściej pojawiały się w kontekstach kojarzonych z domem i opieką nad dziećmi, a żeńskie – w związanych z zarządzaniem, awansami, pieniędzmi itp. – ciekawe, czy mnie weźmie pod lupę Ale Baba i jej 15 rozbójników).
Jeszcze gorzej jest, kiedy rodzaj gramatyczny zdradza sekret fabuły albo w inny sposób zniekształca zamysł fabularny. Jeśli np. powieść detektywistyczna zaczyna się wyznaniem zabójcy, “I killed her with a single shot to the head”, nie możemy przetłumaczyć “Zabiłem” albo “Zabiłam”, bo z góry eliminujemy część podejrzanych drugiej płci i psujemy czytelnikowi zabawę z odgadywaniem tożsamości zabójcy, która powinna trwać do samego końca. Wtedy trzeba się pogimnastykować, np. przełożyć: “Zginęła od jednego strzału w głowę”, i dalej jakoś wpleść informację, że stało się z ręki narratora/narratorki.
W opowiadaniu, które tłumaczyli członkowie naszego koła, mieliśmy do czynienia właśnie z takim problemem. Swallow/jaskółka i Reed/trzcina tworzą romantyczną parę, jednak formy gramatyczne obu wyrazów są po polsku żeńskie, więc wątek romantyczny nie jest dobrze uwidoczniony.
W 36 tekstach konkursowych pojawiły się różne rodzaje interwencji i rozwiązań, żeby z tej sytuacji wybrnąć. Nie uznawałem tych rozwiązań za “poprawne” albo “błędne”. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, ale rozumiałem, dlaczego się pojawiały i nie odejmowałem za to punktów, nawet jeśli przynosiły dziwne efekty.
Część tłumaczy oddała problem bez walki i zostawiła formy żeńskie – jaskółka zakochała się w trzcinie i już. To beztroskie rozwiązanie spodobałoby się pewnie Wilde’owi, który za homoseksualizm został nie tak w sumie dawno skazany na więzienie i ciężkie roboty, wkrótce po czym umarł…
Jedna osoba odwróciła genderową sytuację całkowicie – jaskółka została jaskółką, a trzcina zmieniła płeć i stała się “Pędem Trzciny”. Nie uważam, że było to rozwiązanie najbardziej fortunne, ale na pewno najciekawsze.
Najmniejszy problem polega tu na tym, że Pęd Trzciny jest wyrażeniem dwuznacznym (tak jak np. “pęd do kariery”), jednak pęd trzciny jest na tyle naturalnym zwrotem botanicznym, że mniejsza o to. Większy problem jest taki, że jaskółka i trzcina mają w oryginale bardzo wyraźnie określone role genderowe, czyli społeczne oczekiwania i konwencje dotyczące płci. Jaskółka (mężczyzna) zakochuje się od pierwszego wejrzenia, wyznaje miłość, prowadzi zaloty, na koniec rzuca trzcinę. Przyjaciele ptaka martwią się o aspekty finansowe związku. Tymczasem trzcina jest piękna, smukła, małomówna i milcząca. Z gracją dyga i jest niestała, bo okazuje się podatna na zaloty innego mężczyzny (wiatru). Całkowite odwrócenie tych ról genderowych w przekładzie było ciekawym przykładem gender bendingu – bierny Pęd Trzciny, który najbardziej lubi siedzieć w domu i nie wie, czy przyjąć oświadczyny Jaskółki, czy może jednak Bryzy, niezbyt pasuje do czasów Wilde’a, w których kobiety dopiero co uzyskały prawo do zachowania osobistego majątku w związkach małżeńskich.
Dlatego większość tłumaczy i tłumaczek walczyła z formą słowa “jaskółka”, żeby zrobić z niego mężczyznę. Część pisała o “małym Jaskółku” – osobiście nie uważam, żeby to brzmiało najlepiej, ale jest to jakieś rozwiązanie. Inni zmieniali gatunek ptaka z “jaskółki” na “jerzyka” – w ten sposób za jednym zamachem mieli męskiego zalotnika i niedostępną trzcinę. Nota bene “Jerzyk” to po polsku imię męskie i sam nie wiem, czy w tym opowiadaniu to dobrze, czy źle – z jednej strony nie ma wątpliwości, że chodzi o mężczyznę, z drugiej – nie bardzo myślimy przez to o ptaku.
Osobiście najbardziej podobało mi się eleganckie rozwiązanie tłumaczki, która jaskółkę pozostawiła jaskółką, jednak po tej pierwszej wzmiance nie używała już słowa “jaskółka”, ale “ptak” albo “ptaszek”. Brzmi to prosto, naturalnie, no i z kilku względów męsko…
(c) Piotr Szymczak 2014
Ja, nie wiem czy słusznie, wyszłam z założenia że nie ma sensu przerabiać Jaskółki na rodzaj męski, bo w dalszej części opowiadania zakochuje się ona w Księciu (już niewątpliwie rodzaju męskiego), więc problem i tak pozostaje.